CZEKOLAAADA

W której z kategorii jesteście skłonni się ulokować?
Absolutnie uzależnionych wielbicieli czekowyrobów,
okazjonalnych degustatorów ceniących niezaprzeczalne walory czekolady,
od czasu do czasu skubiących dwie kostki z podsuniętej pod nos tabliczki,
czy oszukujących się, iż czekolada bez względu na formę,
jakość i zawartość mogłaby nie istnieć?
Ja asekuracyjnie pragnę uplasować się gdzieś pomiędzy.
Czekoladowe porcje murzynka, biszkopta, piszingera, brownie, czekomegamuffiny,  to ciasta z misją.
Terapeutyczną dla mnie, bo nawet najprostszy kawałek murzynka sprawia,
że słowa "jeszcze nigdy tak dobrego " mam zagwarantowane.
A dla częstowanych - antidotum na stres, pocieszniak na smutek.
Na głód - sytości gwarant, na obrazę o focha charakterze -  konfliktów zażegnaniem.
To wszystko preteksty, by kolejne tabliczki przetapiać, kruszyć,
łamać, w kąpielach aksamitnej konsystencji im nadawać.
U mnie w domu to działa, wszyscy do kategorii absolutnie uzależnionych się zaliczają.
To uzależnienie to płaszczyzna wspólna
dla cztero i czterdziestolatków.
Teza potwierdzona wielokrotnie.
Ośmioro na dziesięcioro dzieci i dziesięciu na dziesięciu mężczyzn
poproszonych o propozycję na wypiek, odpowiadają refleksji pozbawieni - murzynka.
Więc, by uśmiech na twarzach wywołać podmiotom w statystykach wykorzystanych powyżej - dogadzajmy! To tyle.. i aż tyle.

Z kroniki piekarnika - lato 2016
 czekoladowiec z bezą i polewą
Na dzień dobry. I w trakcie. I pomiędzy.
 I przed. I po. I znów. I ponownie. 
Czekolada zawsze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz