PIERNIKI

korzennie, miodowo, to to mogę wciąż na nowo..

Podejmuję wyzwanie.
Znaczenie tego podrozdziału chciałabym podkreślić.
Podwójnie, zaznaczyć na czerwono i większą czcionką.
Jak już wspomniałam rozpisując się o rodzimych tradycjach, to mój temat.
To moje smaki, moje zapachy, moja słabość. 
Kto wie, może moja najmocniejsza strona.
Zapachy przywołujące wiele obrazów. 
Okres przedświątecznego oczekiwania, 
który celebrować mam przypadłość intensywniej niż święta. 
Pogoń za króliczkiem i tęsknota po jego złapaniu,
wraz z pierwszej gwiazdy blaskiem w wieczór wigilijny.
Nie należę do grona samozwańczych obrońców wartości utraconych.
Pojawienie się marcepanowych strucli i mikołajowych figurek
na sklepowych półkach z początkiem listopada mnie nie bulwersuje.
Zmobilizowałam tych, którzy wyjścia nie mają,
pod jednym dachem ze mną zamieszkując, by zaakceptowali mój system.
System cotygodniowych wieczorów z koniecznością testowania kolejnych pierników.
Znieczulam i raczę ich trunkiem i częstuję. Piernik wymaga trunku odpowiedniego.
Tak jak wykwintny tort filiżanki kawy.
Swój wzorzec mam. 
Ten idealny, do którego wracam raz w roku i chyba tak już zostanie.
I polecić chcę to, co wartość dla mnie stanowi nieocenioną.
Piernik z plakietką " nie dotykać, dojrzewam ".
Ten, w którym odpowiedniego piwa dodatek sprawia, że rozpływa się
w ustach ( dziecięcych również, o zgrozo :)).

Nie wiem, czy o pierniczkach w tym momencie wspominać winnam,
czy w kategorię ciasteczek je wepchnąć brutalnie. Przemyślę to :)

Toruń. Gdzie nie spojrzysz tam.. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz